niedziela, 28 grudnia 2014

Przegląd świątecznych filmów

Święta, Święta i po Świętach. Czas płynie nieubłagalnie szybko i powoli zbliżamy się do celebrowania nadejścia Nowego Roku. Ja jednak wciąż pozostaję w klimacie świątecznym i nie dopuszczam do siebie myśli, że niedługo trzeba wracać do pracy.

Jeśli również chcecie przedłużyć atmosferę Świąt i nie macie ochoty wracać do szarej rzeczywistości dnia codziennego to idąc za moim przykładem usiądźcie wygodnie w fotelu i obejrzyjcie jakiś świąteczny film, jeśli jeszcze nie mieliście na to czasu.

1. Holiday

                                                                                                                                                         www.filmweb.pl

Czy każdy z nas nie marzył chociaż raz, by wyjechać gdzieś daleko i uciec od swoich problemów? Swoje myśli postanowiły wprowadzić w czyn dwie nieznający się kobiety mieszkające na dwóch różnych kontynentach. Zakompleksiona Iris (Kate Winslet) przeprowadza się na czas Świąt do pięknej willi w LA, a pewna siebie, ale mająca problemy z wyrażaniem uczuć Amanda (Cameron Diaz) do małej chatki w Anglii.

Uwielbiam ten film i staram się go oglądać przynajmniej raz w roku w zimie. Nawet drewniana gra Cameron nie razi wtedy tak bardzo, Jest również dodatkowa gratka dla pań w postaci przystojniaka - Jude Law, Wątek z emerytowanym scenarzystą Arthurem dodaje uroku, a moment gdy wchodzi po schodach na gali zawsze dostarcza mi wzruszeń. Typowa komedia romantyczna, po obejrzeniu której uśmiech nie schodzi z twarzy.

2. Święta Last Minute

                                                                                                                   
                                                                                                                                                 www.mgzn.pl

Luther (Tim Allen) i Nora (Jamie Lee Curtis) postanawiają "przeskoczyć" Święta i wyjechać w tym czasie na rejs po Karaibach. Ich plany zmienia niezapowiedziana wizyta córki.

Film bardzo polubiłam odkąd wyjechałam na studia do innego miasta i sama postawiłam się w sytuacji rodziny Kranków. Ukochana jedynaczka, która studiuje medycynę wraca do rodzinnego domu. Identyczna sytuacja jak w filmie. Moi rodzice nie nosili się do tej pory z zamiarem wyjazdu na Wigilię do ciepłych krajów (albo ja o tym nie wiem...), ale myślę, że postąpili by podobnie jak Luther i Nora i zrezygnowaliby z wycieczki, by spędzić te kilka dni ze swoim dzieckiem. Typowa familijna komedia, a scena z botoksem zawsze rozśmiesza mnie do łez.

3. To właśnie miłość

                                                                                                                                              www.schmoesknow.com

Dziesięć na pozór niepowiązanych o sobą historii o miłości, która rodzi się w czasie Świąt. Miłość wdowca do pasierba, przełożonego do podwładnej, aktorów filmów dla dorosłych, obcokrajowców, którzy nie znają ani jednego słowa po angielsku czy portugalsku. No i przewodnia piosenka w wykonaniu przezabawnego Bill'a Nighy. Idealny film na romantyczny grudniowy wieczór.


4. Świąteczne odcinki seriali

W okresie Świąt Bożego Narodzenia bardzo lubię oglądać powtórki typowo świątecznych odcinków różnych seriali.

Króluje u mnie:

- serial "Glee", w którym mogę posłuchać znanych kolęd w nowych aranżacjach

                                                                                                                                   www.newimages.bwwstatic.com
- najzabawniejszy serial wszech czasów "Friends"

                                                                                                                                                      www.tvguide.com

- komediowy serial "How I met your mother"

                                                                                                                                                www.spoilersguide.com


- serial "New girl" z uroczą Zooey Deschanel

                                                                                                                                                 www.coolspotters.com

- dla fanów mroczniejszych seriali -"AHS: Asylum"

                                                                                                                             www.pajiba.com



W moim rankingu nie umieściłam kultowego Kevina, gdyż z pewnością każdy z Was widział go niezliczoną ilość razy i nie trzeba go reklamować w żaden sposób.

                                                                                                                                           www.demotywatory.pl



<a href="http://www.bloglovin.com/blog/12774055/?claim=w262w8cjvgu">Follow my blog with Bloglovin</a>

wtorek, 23 grudnia 2014

Coraz bliżej Święta :) Przegląd grudniowy Yankee Candles

Atmosferę zbliżających się Świąt wyczuwa się nie tylko na ulicach, w centrach handlowych, ale również w szpitalu. Od kilku dni mamy choinkę na oddziale, w radio leci "Last Christmas" Wham, a myśli same uciekają do lepienia pierogów i ozdabiania pierniczków.

Dzisiejszy post nie będzie medyczny, lecz bardziej "lifestylowy" :)
Chciałabym przedstawić Wam przegląd świątecznych wosków od Yankee Candles, które ostatnimi czasy wzbogaciły moją kolekcję.

1. SNOW IN LOVE

                                                                                                                                    www.goodies.pl

Informacja producenta  - wyczuwalne aromaty to drzewo iglaste i paczula.

Moja opinia - zapach delikatny, pudrowy, nie pachnie co prawda zimowym spacerem po śniegu pary zakochanych, mimo to przypadł mi do gustu. Nie jest drażniący, nie męczy, subtelnie unosi się w pomieszczeniu. Polecam!

2.CANDY CANE LANE

                                                                                                                          www.scentedcandleshop.com


Informacja producenta - wyczuwalne aromaty to mięta pieprzowa, kremowy waniliowy lukier, słodkie ciasteczka

Moja opinia - Ciasteczek polanych waniliowym lukrem w ogóle nie wyczuwałam ani pierników, które sugeruje piernikowa chatka na okładce. Jednym zdaniem  - to Yankee pachnie identycznie jak miętowe tic-taci :) Uwielbiam je, więc i ten zapach mnie zauroczył.

3.CHRISTMAS GARLAND

                                                                                                                          www.kosmetykomania.pl


Informacja producenta - wyczuwalne aromaty to sosna z żurawiną

Moja opinia - zapach kojarzy mi się z choinkami do auta albo odświeżaczami do łazienki. Żurawiny w ogóle nie wyczuwam. Kompletnie nie moja bajka.

4.CHRISTMAS MEMORIES

                                                                                                                 www.goodies.pl


Informacja producenta - wyczuwalne aromaty to pierniki, cynamon, prażone orzechy laskowe

Moja opinia - baaaaardzo intensywny zapach. Sam wosk pachnie tak mocno, że czuć go w całym pokoju. Obawiałam się jego siły, więc pokruszyłam do kominka naprawdę niewielką ilość. Mimo to, zapach był tak intensywny, iż musiałam otworzyć drzwi. Zapach mocno przyprawowy, przypomina mi trochę zapach grzańca. Christmas Memories przywołuje typowo grudniowy, bożonarodzeniowy klimat, który przynajmniej mi kojarzy się z pieczeniem pierniczków i piciem w Zakopanem grzańca. Zdecydowanie ciepły, otulający, jednak należy palić naprawdę małe ilość, by nie wywołać bólu głowy :)


Kolekcja grudniowa jest bardzo bogata, jednak to już wszystkie świąteczne Yankee, które dotychczas próbowałam. Planuję systematycznie wzbogacać moją kolekcję. To naprawdę uzależnia :)

Kolejki coraz dłuższe, rezydentur coraz mniej

W jednym z komentarzy dodanych ostatnio pojawiła się prośba o umieszczeniu postu na temat przyznanych w tym rozdaniu rezydentur.

Zacznę może od wyjaśnienia czym są owe "rezydentury". Młody lekarz zaraz po ukończonym stażu staje przed możliwością dalszego kształcenia i uzyskania tytułu specjalisty w danej dziedzinie medycyny. Jedną z możliwych dróg osiągnięcia tego jest bardzo dobre napisanie LEKu (Lekarski Egzamin Krajowy) i dostanie się na miejsce rezydenckie, które jest przyznawane przez Ministerstwo Zdrowia dwa razy do roku. Następnie lekarz rezydent jednocześnie pracuje w szpitalu oraz poszerza swoją wiedzą w wąskim zakresie medycyny np.na temat kardiologii, chirurgii, neurologii. Po około 5 latach (poszczególne specjalizacje mają różne okresy trwania) lekarz zdaje tzw.PES (Państwowy Egzamin Specjalizacyjny), po którym uzyskuje tytuł specjalisty (i może dopisać do pieczątki dodatkowe słowo np.pediatria).

Wydawać by się mogło, że zapotrzebowanie w Polsce na specjalistów jest ogromne, a co za tym idzie Państwo powinno umożliwiać młodym lekarzom kształcenie po studiach. Nic bardziej mylnego. Z każdym rokiem miejsc na rezydenturę jest coraz mniej, a kolejki do lekarzy specjalistów coraz dłuższe. Część lekarzy wyemigrowała, cześć odchodzi wkrótce na emerytury. Państwo szuka możliwości skrócenia kolejek, a nie pomyśli o zwiększeniu liczby miejsc rezydenckich. Pani premier obiecuje w przyszłym rozdaniu taką ilość miejsc, która odpowie liczbie absolwentów. Cóż z tego jeśli powtórzy się sytuacja np.z tego roku, gdzie miejsc na ortopedię było multum, a dermatologia czy okulistyka znajdowała się na szarym końcu. Nie każdy ma odpowiednie predyspozycje do bycia zabiegowcem, potrzebna jest zarówno wytrzymałość psychiczna jak i tężyzna fizyczna. Drobna dziewczyna, która nie ma siły odkręcić słoika nie odnajdzie się na oddziale ortopedii, gdzie trafi się jej pacjent ważący 130 kilogramów ze złamaną szyjką kości udowej.


                                                                        Photo credit: partymonstrrrr / Foter / CC BY-NC-ND


Czasami wysoki wynik LEKu nie gwarantuje odnalezienia miejsca zatrudnienia.
Załóżmy hipotetyczną sytuację - młody lekarz Janek Kowalski pisze genialnie egzamin na ponad 90%. Chce zostać dermatologiem w województwie np.lubelskim, gdyż ma tutaj najbliższą rodzinę. Gdy pojawia się wykaz wolnych miejsc na rezydenturę nasz Janek Kowalski załamuje się, gdyż okazuje się, że w jego województwie nie przyznano w ogóle rezydentur na wymarzoną specjalizację. Zostaje postawiony pod ścianą.

Ma przed sobą cztery możliwości:
1.) składa podanie do innego województwa, wyjeżdża na drugi koniec Polski i zostawia ciężko chorą matkę samą w domu. W końcu będzie ją zawsze mógł odwiedzić z raz na miesiąc...
2.) składa na inną specjalizację. Po pewnym czasie przekonuje się, że jednak kompletnie się w niej nie odnajduje. Jest to gotowa droga do wypalenia zawodowego.
3.) czeka na kolejne rozdanie i zasila rzesze bezrobotnych w Polsce lub zatrudnia się w Biedronce
4.)  idzie na wolontariat, czyli pracuje przez 5 lat za darmo, by móc robić specjalizację. Dalej mieszka u rodziców, którzy dają mu co miesiąc kieszonkowe na kino.

Czy któraś z tych opcji jest satysfakcjonująca dla Janka Kowalskiego? Nie sądzę...
Rezydentura jest szansą na rozwój, a jednocześnie zapewnia stałą pensję i pozwala wreszcie na usamodzielnienie.

Czy coś się zmieni w naszym Państwie w najbliższych latach? Nie sądzę. Rząd wymyśla coraz to nowsze ustawy, które mają utrudnić życie młodych lekarzy. Ale o nowych pomysłach rządu w kolejnym poście :)

                                                                                                                                       http://kaczoland.pl/

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Smaczki z życia stażystki - część 2

Ja (J), Pacjent (P)



J - Kiedy była ta operacja?
P - A wie Pani Doktor...wtedy co Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w Stanach... Pamięta Pani kiedy, bo mi rok wyleciał z głowy?
J - Tiaaaaa....

--------------------------------------------------------------------------------------------------

P - Jaką specjalizację będzie Pani robiła?
J - Jeszcze się waham. Czemu Pan pyta?
P - Gdyż nie wiem na co zachorować, bym mógł Panią Doktor co tydzień w gabinecie odwiedzać.

---------------------------------------------------------------------------------------------------

P - Gdzie Pani przyjmuje prywatnie? Ma Pani wizytówkę?

--------------------------------------------------------------------------------------------------
Robiąc w gabinecie spirometrię:

J - Niech Pan tak szybko nie oddycha, bo Pan zemdleje...
P - Niech mnie Pani nie zachęca!!!
J - Słucham???
P - Bo jak zemdleję, to będzie mnie Pani cucić i robić usta-usta, więc tym bardziej będę szybko oddychać :)


                                                                                                                                  http://i.stack.imgur.com/

środa, 3 grudnia 2014

Smaczki z życia stażystki

Smaczki z życia stażysty :)

Ja (J), Pacjentka (P)

J - Jakie leki Pani przyjmuje?
P - Tylko Furosemid, bo mam przewlekłe zapalenie oskrzeli

Facepalm...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------
J (Ja), Pacjent (P)

J - Zmierzę teraz Panu ciśnienie...
P - Oj, przy takiej Pani Doktor to obawiam się, że będzie bardzo wysokie...
J - Zaraz się przekonamy.
P- Bo wie Pani Doktor, ja kawy nie pijam, więc to nie wina kawy, że będzie wysokie. Ale z Panią to mógłbym i kawę zacząć pić. I nawet papierosy bym dla Pani rzucił.

Facepalm...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kultowy tekst powtarzany nagminnie na wszelkich oddziałach zabiegowych.
J (Ja), Pan Doktor (PD)
PD - Pani Doktor wie do kogo podobna jest kobieta, która jest chirurgiem?
J - ???
PD - Jest jak świnka morska - ani nie świnka, ani nie morska.

Facepalm....

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

wtorek, 21 października 2014

Lubię brzydkie buty

Tytuł postu mówi wszystko - lubię brzydkie buty :)
Dzisiaj dla rozluźnienia po stażu na ginekologii postanowiłam napisać post na typowo kobiecy temat. Iwona Węgrowska podała kiedyś w wywiadzie do brukowca, iż ma w swojej szafie ponad tysiąc par butów. Podobno kobiety dzielą się na buto- lub torebkoholiczki. Ja zaliczam się bardziej do drugiej kategorii, a z obuwia wybieram głównie modele, które się wygodne. Często wygląd nie idzie z tym w parze, ale coś za coś :)

Oto ranking moich ulubionych "obrzydliwych" butów:


1.) Crocs

Na pozór zwykły, gumowy klapek, W czym tkwi ich fenomen? Są po prostu cholernie wygodne!
Są to moje niezastąpione buty na co dzień do szpitala, a mój Narzeczony tak upodobał sobie tę firmę, że wyposażył się w kilka par - jako obuwie domowe, do ogrodu, na spacer itd.  Gdy miałam problemy zdrowotne ze stopami, jedynie w Crocs'ach moje nogi odczuwały ukojenie. Ortopedyczne wybrzuszenia idealnie dopasowują się do stopy, a specjalne tworzywo, z którego są wykonane zapobiegają poceniu nogi i brzydkiemu zapachowi. To główna różnica między oryginalnymi Crocsa'mi, a tymi z bazaru za piątaka. Gdy widziałam w upalny lipcowy dzień na korytarzu w szpitalu moją koleżankę, która ślizgała się w swoich butach imitujących oryginały, to odczuwałam jej ból stóp. Ceny nie są zawrotne jeśli traficie na promocję w Lidlu lub Selgrosie, a warto dopłacić kilka złotych więcej niż "kisić" swoje nogi :)

                                                                                                                               http://images.crocs.com/

2.) EMU

Kolejne wygodne brzydale. Są wyścielone miękkim kożuchem, co jeszcze bardziej zwiększa komfort noszenia. Zapewne część z Was wie, że jest to wełna z merynosów o "magicznych" właściwościach. Merynosy to gatunek owiec, które żyją w ekstremalnych warunkach od -20 C zimą do +40 C latem. Warunki te wpłynęły na ich wełnę, która latem chłodzi, a zimą grzeje. Niestety moje EMU są w jasnym kolorze i sprawdzają się jedynie w bezdeszczowe dni, gdyż nie opracowałam jeszcze idealnej metody ich czyszczenia.

                                                                                  Photo credit: Idhren / Foter / CC BY-SA



3.) Moon Boots

Ostatnie w rankingu okropnych butów są typowo zimowe Moon Bootsy. Ich autor zainspirował się Neilem Armstrongiem, który w podobnych maszerował po Księżycu. Dzięki miłości celebrytów do tych śniegowców, Moon Boots'y opuściły stoki i dumnie wkroczyły na ulice całego świata.
W Polsce mieliśmy w czasach PRL ich odpowiednik - Relaxy, które wróciły w wielkim i drogim stylu do sklepów. Znalazłam informację, że kosztuje około 400 złotych, a za Moon Bootsy "chodzą" już od 200 zł.



                                                                                                                        http://modculture.typepad.com/

niedziela, 5 października 2014

Danse macabre

Ruszyło mnie... Dzisiejsza informacja o śmierci Ani Przybylskiej poruszyła moje serducho.

Ze śmiercią stykamy się na co dzień. W mediach huczą o wypadkach drogowych, katastrofach lotniczych, dzieciach w Afryce. Ale tamte śmierci są bezimienne. Dlatego nie odczuwamy ich tak bardzo. Bardziej na świadomość, że nasze życie jest tak ulotne wpływają odejścia konkretnych ludzi. Informacja w mediach o śmierci setki osób nie działa tak jak news o śmierci jednej. Nie wspominam tutaj o bliskich, bo to oczywista tragedia. Śmierć celebrytów - osób, które znamy jedynie ze szklanego ekranu, o których czytamy na durnowatych portalach typu Pudelek czy Kozaczek, też potrafi wywołać w nas silne emocje.

Ciągle biegniemy przez nasze życie. Ostatnio przeczytałam bardzo mądre zdanie, iż dorosłość zaczyna się wtedy, gdy film "Dzień świra" przestaje nas bawić, a zdajemy sobie sprawę, że nas też dotyczy. Codzienna rutyna - pobudka, szkoła/uczelnia/praca, powrót do domu, sen. I tak w kółko. Czasem nasza rutyna przełamana zostaje spontanicznym wyjazdem, spotkaniem ze znajomymi, imprezą czy innymi atrakcjami. Mimo to wciąż biegniemy w chorym wyścigu szczurów, które nie wiedzą dokąd pędzą.

Dzisiaj przeglądając artykuły o Ani Przybylskiej trafiłam na fragmenty wywiadu jakiego udzieliła jednemu z czasopism. 

"Ja teraz rozumiem, co to znaczy naprawdę cieszyć się każdą chwilą. Doceniam każdą minutę. Zawsze powtarzam mojej córce: „Jeśli rzeczy małe nie będą cię cieszyły, to i duże nigdy nie ucieszą”. Cieszę się więc tymi małymi okruchami, przyrodą, zielenią. Cieszę się, mogąc iść po prostu brzegiem morza, chłonąc jego zapach i całej przyrody, która mnie otacza. Ktoś, kto nie otarł się o pewne ostateczne sprawy, pomyśli, że mówię głupoty."

                                                                                                                                                                                                                                              www.polki.pl

Śliczna, a przede wszystkim normalna kobieta. Została obdarowana urodą, inteligencją, humorem. Zabrakło zdrowia. Największa tragedia dotknęła jej dzieci. Takie momenty zasiewają w głowie ogrom myśli. Czy to sprawiedliwe, że odchodzą dobre osoby, które osierocają 3 małych dzieci? Czy Bóg jest sprawiedliwy pozwalając na zbrodnie jakich dopuszczają się dżihadyści? Czemu to ich nie zabierze, tylko niewinnych ludzi?

Na te i wiele innych pytań nie poznamy odpowiedzi. Znam odpowiedź tylko na jedno - życie nie jest fair, nie było i nie będzie. Od samego początku było pełne bólu, zdrad i trosk. Człowiek narodził się, by umrzeć można powiedzieć.

Dlatego takie chwile powinny motywować nas do przemyśleń. Zatrzymania się i spojrzenia z boku na swoje postępowanie. Czy czerpiesz garściami ze swojego życia? Celebrujesz każdą chwilę? Cieszysz się najmniejszymi drobiazgami?
Powinniśmy. Bo chwile są zbyt ulotne, a my jeszcze bardziej i nie wiemy kiedy mojra Atropos przetnie naszą nić życia.

Pamiętajmy też o naszych najbliższych. Nie ma na świecie niczego radośniejszego niż uśmiech drugiej osoby, a tym bardziej wywołany dzięki nam. Starajmy się mówić innym dobre słowa teraz za życia, a nie wspominać ich ciepło dopiero po śmierci. 

"To była dobra kobieta, matka, żona". Tylko czemu wiele takich zdań pojawia się z użyciem czasu przeszłego? Czemu nie używamy słowa "jest", tylko "była"? Czemu nie potrafimy okazać innym tyle uczuć teraz, by to usłyszeli, a nie dopiero przy ich grobie? Czemu nie mówimy "kocham" codziennie drugiej osobie, tylko czekamy na lepszy moment? A jeśli nie nadejdzie?  

Ania Przybylska swój ostatni wywiad zakończyła słowami, "iż chciałaby jeszcze trochę pożyć". To było jej największe marzenie. Cóż nam z kariery i pieniędzy. Za nie nie kupimy zdrowia. Szanujmy je i cieszmy się każdym danym nam dniem. Nie wiemy ile ich jeszcze przed nami. Nie pędźmy za nieznanym. Zatrzymaj się tu i teraz i poczuj, że żyjesz.

Danse macabre złączy prędzej bądź później nas wszystkich. Niezależnie od stanu czy statusu majątkowego...


                                                                                                                                                                                    www.demotywatory.pl

piątek, 3 października 2014

Staż czas rozpocząć

Zacznę od obwieszczenia dobrej wieści - LEK zdany! I to na całkiem ładny wynik. Nie zmienia to faktu, iż w lutym wybieram się ponownie poprawić ilość punktów, gdyż patrząc na ilość miejsc specjalizacyjnych nawet 99% może nie gwarantować sukcesu.

Pani Kopacz obiecuje górnolotnie zwiększenie ilości miejsc na rezydenturę. W tym roku też było ich dużo... Przyszli patomorfolodzy czy też geriatrzy skakali z pewnością do góry po ujrzeniu list. Miny zrzedły chętnym na inne specki jak np.kardiologia, dermatologia, okulistyka. Spodziewam się, że obiecywane 3500 miejsc może pójść znowu na patomorfologów, geriatrów czy też ortopedów, gdyż według naszego rządów innych lekarzy praktycznie nie potrzebujemy w Polsce.

Jeszcze rok przede mną, ale nie łudzę się, że ilość miejsc pracy wzrośnie 10-krotnie. Dlatego trzeba opracować plan B, poszukać kilku specjalizacji, w których widzę się przez najbliższe 40 lat i czekać na pomysły naszego rządu za rok.

Tymczasem rozpoczęłam staż. Umowa podpisana, szkolenie BHP już za mną (choć nadal nie wiem jak używać gaśnicy, gdyż wiedzę mieliśmy podaną "na sucho") - jedynym słowem - praca pełną gębą :)

Moją 13-miesięczną przygodę rozpoczęłam od 7 tygodni na oddziale ginekologii i położnictwa. Nie pasjonuje mnie ta dziedzina, ale nie jest też aż tak odpychająca jak np.w moim mniemaniu ortopedia, której nie znoszę. Praca na tym oddziale okazała się bardzo przyjemna, większość pań jest bardzo miła i rozczulająca, gdy zachwycają się każdym kopnięciem swojego brzdąca :)

Jedyną wadą stażu jest...wczesne wstawanie. Po 3 miesiącach spania do późnego popołudnia, zmiana budzika na 6 rano okazała się druzgocąca. Liczę na szybkie przestawienie mojego zegara biologicznego, w przeciwnym razie wciąż będą snuć się po oddziale jak zaspany cień :)

                                                                         Photo credit: J. Star / Foter / CC BY-NC-SA

poniedziałek, 22 września 2014

Wrażenia po LEKu

Swoją nieobecność na blogu mogę wytłumaczyć przygotowaniami do LEKu. Postanowiłam nie poświęcić na to całym wakacji, które są ostatnimi w moim życiu, ale jednak trochę poczytać i przypomnieć sobie podstawy, by całkiem zielona nie pojawić się na auli.

Cała otoczka egzaminu zapowiadała się bardziej przerażająca niż się okazało. Po przeczytaniu regulaminu, iż przez cały test (który trwa 4 godziny) można tylko 1 raz opuścić salę z potrzeb fizjologicznych, zakaz spożywania jakichkolwiek napoi, batoników, nawet zakaz posiadania chusteczek higienicznych, przyznaję - troszkę się zestresowałam. W praktyce okazało się, że nie dość, że można do łazienki wychodzić bez asysty przewodniczącego komisji, to można jeszcze jeść i pić do do woli. Stres jednak okazał się silniejszy i nic nie tknęłam od rana. Miałam podejść do tego terminu na luzie, ale łatwo powiedzieć...

Czułam się jak na maturze. Wielka aula na 1000 osób, zakodowane karty odpowiedzi, zapieczętowane książeczki z pytaniami, wokół mnie na galowo ubrani koledzy i koleżanki, tegoroczni absolwenci jak i aktualni stażyści czy też lekarze, którzy chcieli poprawić swój wynik.
Po tylu godzinach siedzenia przy stoliku, wytężania szarych komórek i zakreślania małych krateczek niczym Toto-Lotka, wróciłam do domu pozbawiona wszelkich sił.

Egzamin był dość trudny. Niektóre pytania banalnie łatwe, inne zaś tak dziwnie skonstruowane, że nawet znając prawidłową odpowiedź można było się pogubić.

Wyniki za tydzień. Mam cichą nadzieję na zdanie, ale nie chcę wybiegać ze swoimi oczekiwaniami zbyt do przodu. Myślę, że dopiero, gdy wejdę na stronę internetową CEMu i zobaczę swoją punktację, będę mogła ochłonąć.

                                                                   Photo credit: COCOEN daily photos / Foter / CC BY-NC-SA


Może nie wszyscy z Was wiedzą, ale po skończeniu studiów lekarze mają ograniczone prawo wykonywania zawodu. Wiąże się to z tym, iż nie można nam przepisywać recept, wydawać skierowań, samodzielnie zlecać badań, prowadzić praktyki prywatnej itd.
Podsumowując - nie możemy praktycznie nic :)

Aby uzyskać pełne prawo wykonywania zawodu i stać się prawdziwymi lekarzami z krwi i kości musimy spełnić 2 warunki:
1.) Zdać Lekarski Egzamin Krajowy (LEK)
2.) Ukończyć 13-miesięczny staż

Mam nadzieję, że 1 warunek spełnię już niedługo. Drugi zacznę realizować od 1 października. Póki co jestem w trakcie załatwiania formalności, "papierologii", badań i innych spraw, które zabierają mi ostatnie dni wakacji.

Trzymajcie kciuki za wyniki z LEKu, a ja tymczasem z miną śpiącego i zmęczonego fenka z fotki poniżej, włączam kolejny odcinek "Elementary" :)


                                                                    Photo credit: Tambako the Jaguar / Foter / CC BY-ND

czwartek, 28 sierpnia 2014

50 twarzy...?

W jednym z poprzednich postów wspominałam, iż wakacje spędziłam m.in. z książką, która wzbudziła sensację i rozbudziła pożądanie w niewieścich sercach. Jak zapewne większość się domyśla chodzi o hit ostatnich lat - "50 twarzy Greya".

W te wakacje zdecydowałam się wreszcie przeczytać tę osławioną trylogię i spróbować zrozumieć na czym polega jej fenomen.
                                                                                                                                  http://demotywatory.pl

Przyznaję, że wszystkie trzy książki pochłonęłam z prędkością światła. Umilały mi chwile na plaży, w ogrodzie, w czasie podróży. Nie czytałam do tej pory żadnych erotyków, więc zgłębiając pierwszą część "wkręciłam się" w zbudowaną przez E.L.James fabułę.

Dla osób, które jej nie znają (są w mniejszości zapewne) przybliżę po krótce o czym pisze pani James. 
Ana, młodziutka studentka literatury przeprowadza wywiad z milionerem (miliarderem?) Christianem Grey'em. Rodzi się między nimi pożądanie. Ana nie wie jednak, iż Christian skrywa mroczny sekret.

SPOJLER:
Jeśli nie chcecie znać dalszych losów Any, to w tym momencie przerwijcie czytanie mojego postu :) 
Otóż sekretem Christiana jest fakt, iż lubi się mocniej zabawić :) 

BDSM, czyli bondage & discipline,domination & submission (związanie, dyscyplina, dominacja, uległość).
Przy pierwszym spotkaniu z Anastasią, w głowie naszego Christianka rodzą się wizje jak ją związuje, bije pejczem i uprawia namiętny seks - klasyczny, oralny i analny, full wypas jednym słowem. 
Fabuła 3 tomów opiera się na wzajemnym docieraniu się głównych bohaterów, zarówno w łóżku jak i w prawdziwym życiu. Ana próbuje zrozumieć przyczynę upodobań seksualnych przystojnego biznesmena, potem zaś stara się pomóc mu uwolnić się od demonów przeszłości.
KONIEC SPOJLERU


Książka obfituje w szczegółowe opisy kto, w jaki sposób, w który otwór. Początkowe opisy zbliżeń między bohaterami czytałam ze szczerym zaciekawieniem i wypiekami niczym nastolatka trzymając pierwszy raz w rękach "Bravo". Niestety po 30 stosunku w przeciągu 100 stron i identycznych opisach jak jej wewnętrzna bogini fikała koziołki lub rozpadała się na milion kawałków, poczułam się znudzona. Wiem, że w realnym świecie sztuka kochania każdego człowieka również jest schematyczna i nie każdy próbuje trików z Kamasutry, ale w książce powtarzanie w kółko tych samych zwrotów używając Ctr+V, Ctr+C podziałało na mnie jak płachta na byka. 


                                                                                         http://bi.gazeta.pl/

Skończyło się na tym, że pobieżnie czytałam, a wręcz niektóre fragmenty omijałam, gdy bohaterowie oddawali się rozkoszy w Pokoju Zabaw, w aucie, na łące, na jachcie i wielu innych nieszablonowych miejscach, a skupiałam się na pozostałej fabule. Jak zapewne się domyślacie nie zostało jej zbyt wiele, lecz nadal ciekawiła mnie historia Any i Christiana, jego mroczna przeszłość i ich wspólna przyszłość. 
Moim zdaniem fabuła jest źle skonstruowana, co możemy zauważyć w każdym tomie. Przez 500 stron mamy sielankę między bohaterami, seks przeplatany z ich kłótniami o dominację, by w ostatnich 150 stronach znaleźć 20 innych wątków, które spokojnie mogłyby być rozwijane przez całą książkę. Porwanie, zamach, śluby, dzieci  - tego było aż za dużo! 
Po przyzwyczajeniu do ciągłych opisów seksu (jak on skończył, ją doprowadził i już drugi raz znowu mógł  - koło się zamyka, jego przyrodzenie było niczym perpetuum mobile...) nie mogłam aż pogodzić się z faktem, że przez 100 stron nawet nie dotknął jej uda :)

PODSUMOWANIE:
Nie oczekiwałam głębokiej literatury, a prostej i lekkiej historii, która umili mi wakacje. To też znalazłam w trylogii pani James. Portret psychologiczny Christiana nie jest idealnie zarysowany (nie oszukujmy się, nie jest to Rodion Roskolnikow), ale na tyle by przeciętny czytelnik zrozumiał jego pobudki i fascynację BDSM. 
Poza tym która z nas nie marzy o takim bogatym dżentelmenie, który zawiąże nam oczy, przełoży nas przez kolano i da klapsa :P A tak na serio, to kolejna zwyczajna historia miłosna, która ma oczarować kobiety na całym świecie i rozbudzić ich marzenia na temat miłości od pierwszego wejrzenia. Nowością są bardzo szczegółowe opisy ich pożycia seksualnego oraz używanie zatyczek analnych, kajdanek i innych "gadżetów". Stąd ta sensacja...
                                                                                                                   http://producentkapasji.blog.pl/

Książka nie spodoba się feministkom, ale to nie do nich jest zaadresowana. Odbiorcami są głównie romantyczki, które marzą o kolejnej miłości i zaczytują się w Harlekinach. Poza tym według wielu ankiet dotyczących fantazji seksualnych zniewolenie i "wzięcie siłą" znajdują się w czołówce. Fantazja ta głównie dotyczyła nieśmiałych i wstydliwych kobiet. 

W tym momencie przypomina mi się scena z "Nimfomanka część II", kiedy Joe udała się do swego brutalnego kochanka. W poczekalni czekają na swoją kolej zalęknione, ciche, niepozorne na pierwszy rzut oka kobiety. Ana przedstawiona w książce była podobna. Nieśmiała, niepewna swojej wartości i seksualności. Praktyki BDSM otworzyły ją na nowe doznania i otworzyły na świat. Przy Christianie nauczyła się pewności siebie i seksapilu. Może tym kobietom z "Nimfomanki" też brakowało mentora w życiu, więc szukały go w przypadkowym mężczyźnie, który je bił do krwi. Może taki typ osobowości jest najbardziej odpowiedni do udziału w tego typu "zabawach"...


                                                                                                                                            http://i2.pinger.pl/

Sadomasochizm jest traktowany jako zaburzenie preferencji seksualnych, chyba, że występuje w łagodnej formie. Gdzie jednak jest ta granica, która świadczy o tym, że mamy do czynienia z dewiacją?


Kobiety na całym świecie podnieca kochanek, który będzie silny, męski i da im rozkosz. Ucieleśnienie swoich fantazji odnajdują w Greyu. Nic więc dziwnego, że tyle kobiet zaczytuje się w tej książce.

Ja do samotnych nie należę, jestem w szczęśliwym związku, książkę przeczytałam z ciekawości i nie żałuję. To było coś nowego i rozwinęło trochę moje słownictwo w tej konkretnej dziedzinie :)
Teraz czekam na film, który ukaże się w lutym na Walentynki. Ciekawa jestem jak aktorzy zmierzą się z rolą i na ile odważny okaże się reżyser.

                                                                                                                          http://rhythm1047.com/

wtorek, 26 sierpnia 2014

Czas na LEK???

Jeździmy z jednego krańca Polski na drugi, odwiedzamy dawno niewidzianych przyjaciół, plażujemy, zwiedzamy, czytamy książki, które czekały grzecznie na półce aż zdamy wszystkie egzaminy, gramy w Scrabble i Monopoly, nadrabiamy zaległości filmowe - jednym słowem "wakacjujemy" z Doktorem pełną parą.

Wszystko co piękne powoli się kończy i nieubłagalnie zbliżamy się do końca tych ostatnich w życiu wakacji. 20 września nadejdzie "chwarny dzień" i będziemy musieli zmierzyć z naszym największym wrogiem. Dwustoma pytaniami...LEK, bo o nim mowa, czyli Lekarski Egzamin Krajowy dla niewtajemniczonych jest to test z całej wiedzy, jaką zdobyliśmy podczas naszej 6-letniej edukacji na Uniwersytecie Medycznym. Choć ten wrześniowy zaraz po studiach nie jest tak stresujący jak ten kolejny (od wyniku którego zależy jaką specjalizację będziemy mogli wybrać), to wypadałoby zerknąć trochę w książki i rozruszać z powrotem nasze mózgownice, które wyparły takie słowa jak benzodiazepiny czy hippopotomonstroseskuipedaliofobia (nie uważacie, że to paradoks nazywać lęk przed długimi wyrazami takim oto określeniem? Mrugnięcie okiem od autora...).

Powoli kompletuję pozycje podane w wykazie literatury, szykuję stare testy z przykładowymi pytaniami i odpycham od siebie smutne myśli, że podejście do wrześniowego LEKu pozbawi mnie miesiąca wakacji.


Postanowiłam jednak się nie poddawać  złym przemyśleniom i opracować plan idealny, który pozwoli mi jednocześnie cieszyć się resztą wakacji i zacząć naukę do egzaminu. Podchodzę do niego z nastawieniem sprawdzenia się ile pamiętam po 6 latach i jak to w ogóle wygląda, by kolejna edycja była dla mnie przyjaźniejsza i dostarczyła takiej ilości punktów, by starczyły na wymarzoną specjalizację (muszę ją sobie jeszcze wymarzyć...). Nie zmienia to faktu, iż obawiam się pójścia na ten test po 3 miesiącach czytania gazet i erotyków dla kur domowych, które stały się mało pociągające dla mężów, starych panien czy samotnych nastolatek (nie zaliczam się co prawda do żadnej z tych grup, ale wciągnęłam się w tę prostą literaturę, która nie dostarczyła mi podniety intelektualnej jak "Zbrodnia i kara" czy "Potop", ale była idealnym odpoczynkiem dla moich zmęczonych szarych komórek i dostarczyła wystarczającej rozrywki na plaży podczas niepogody). Wracając do mego planu zakłada on poświęcenie połowy dnia na powrót do szarej rzeczywistości, wieczory zaś mam zamiar spędzać z mym Ukochanym, przyjaciółmi, kulturą (kino, teatr, książka itd.) oraz krótkimi wycieczkami. Nie mogę pozwolić sobie na zmarnowanie przez naukę tych wakacji :)

Jutro w ramach realizacji moich założeń wybieram się na "Kino Kobiet", gdzie oprócz konkursów z nagrodami, przekąsek, spędzenia czasu z moimi najbliższymi dziewczynami, odstresuję się przy komedii "Riwiera dla dwojga" z ulubionym aktorem mojej Mamy, Pierce Brosnan'em.

                                                                                           http://mlodzi.wroclaw.pl
                  

czwartek, 31 lipca 2014

Ostatnie wakacje

I stało się! Od ponad miesiąca jesteśmy z Doktorem oficjalnie lekarzami. Nie ukrywam, że było ciężko, a 6 rok dał nam nieźle w kość. Ale było warto się spiąć, zmobilizować do nauki, bo tym oto sposobem korzystamy z wakacji dłużej niż nasi koledzy, którzy obijali się w ciągu roku, a teraz muszą nadrabiać zaległości i zdawać egzaminy, które im pozostały do osiągnięcia wymarzonego tytułu.

Wakacje upływają sielsko-anielsko. Spanie do południa, nadrabianie zaległości towarzyskich, spotkania z przyjaciółmi, dla których nie było czasu przez wkuwanie wytycznych RKO. Kino, koncerty, wycieczki. Korzystamy na maxa, gdyż to nasze ostatnie wakacje. Perspektywa dwudziestu kilku dni urlopu jest przytłaczająca. My i tak mieliśmy przedłużoną młodość jako studenci, ponieważ studia medyczne trwają nie jak większość innych kierunków 5 lat, a aż 6. Moje przyjaciółki już od roku pracują albo co gorsza wspierają rzesze bezrobotnych, przeglądając codziennie ogłoszenia w poszukiwaniu wymarzonej pracy i rozsyłając CV. Podobno lekarzom bezrobocie nie grozi. Nie byłabym tego taka pewna. Owszem, na izbie czy na karetkach pewnie przyjmą i bez specjalizacji, ale nie widzę siebie - eterycznej szczupłej osóbki, która dojeżdża na miejsce masakry wypadku samochodowego i musi szybko udzielić pomocy rosłym mężczyznom. Nie do wszystkich zawodów człowiek jest stworzony, dlatego medycyna daje ten przeogromny wybór późniejszej drogi kształcenia się. Wydaje mi się, że każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Druga strona medalu głosi, że co z tego, iż znajdzie, jak nie będzie wolnych miejsc specjalizacyjnych. Wtedy pozostaje darmowy wolontariat, ale czyż każdy z nas nie marzy o usamodzielnieniu się po tylu latach i nie proszeniu rodziców o kolejne wsparcie finansowe?

Staram się nie myśleć i nie stresować zbliżającą przyszłością, pracą, wrześniowym LEKiem. Teraz rozpoczynam pakowanie na kolejny wyjazd. W końcu to ostatnie wakacje, a na stresowanie przyjdzie jeszcze czas :)

Photo credit: ROSS HONG KONG / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial-ShareAlike 2.0 Generic (CC BY-NC-SA 2.0)

środa, 21 maja 2014

Przemyślenia o 4 nad ranem "prawie absolwentki"

Coraz bliżej koniec. Parafrazując piosenkę ze znanego serialu już wkrótce będę mogła zaśpiewać "6 lat minęło jak jeden dzień...".
6 lat to kawał czasu. Ciężko będzie teraz odzwyczaić się od codziennej rutyny w postaci chodzenia do szpitala na zajęcia, powrotu do domu, spotkań z Ukochanym, nauki do późnej nocy i czekania z utęsknieniem na wakacje. Nie będzie już egzaminów i kolokwiów. Nawet legitymacji i zniżek studenckich nie będzie.
Teraz powstanie nowa rutyna w postaci chodzenia do pracy, powrotu do domu, zajmowania się w przyszłości dziećmi i mężem, nauką do późnej nocy i czekaniem z utęsknieniem na urlop. Nasze życie pędzi do przodu za szybko.
Pamiętam jakby to było wczoraj gdy przyszłam na mój pierwszy wykład z biologii. Wylękniona, w nowym mieście, nikogo nie znająca, nie wiedziałam czego się spodziewać. Wokół medycyny krążą mity, iż ludzie ją studiujący nie mają innego życia niż czytanie kolejnych książek i robienie notatek. Gdy poznałam studentów z mojego roku zmieniłam diametralnie zdanie na ten temat. Zamiast grupy kujonów z okularami -12D, poznałam wesołych lubiących się bawić i imprezowych ludzi, którzy nie planowali spędzić całych studiów pod stosem literatury medycznej.
Przyznaję, iż pierwsze miesiące były bardzo ciężkie, obkupione łzami i zarwanymi nocami. Nie wierzcie, gdy ktoś Wam powie, iż na medycynie jest lekko. Nie jest. Trzeba się uczyć... Dużo. Nic nie przychodzi za darmo. Ale te studia jak każde inne nie opierają się tylko na nauce. Wiadomo, że na innych kierunkach proporcja imprezowanie:nauka ma się jak 10:1, ale na medycynie też nie jest tak źle. Między wszystkimi kolokwiami, wkuwaniem regułek z biologii, łacińskich nazw mięśni, ich funkcji czy przyczepów pojawiały się imprezy, poznawanie nowego miasta, zawieranie nowych znajomości. Jeszcze w pierwszym miesiącu odbyła się słynna "fuksówka", czyli impreza integracyjna dla pierwszaków, na której wybawiłam się za wsze czasy i odreagowałam stres po ciężkich zajęciach z anatomii.
Czy żałuję wyboru tego kierunku? Nie zaprzeczę, że wielokrotnie przeklinałam swoją decyzję. Gdy słyszałam pod moim blokiem śpiewających studentów wracających z Juwenaliów, podczas gdy ja uczyłam się na kolejny egzamin, zalewała mnie fala goryczy. Ale po każdym zdanym egzaminie i 5 w indeksie wracałam szczęśliwa do domu. Szczęśliwa, że udowodniłam sobie i innym, że potrafię, szczęśliwa, że nauczyłam się czegoś nowego, czegoś co będę mogła wykorzystać w przyszłości, by pomóc innym.
Te studia zmieniają ludzi. Po zdanym egzaminie z anatomii już nigdy nie spojrzycie na drugą osobę tak samo :) Pogłębi się to po zajęciach z medycyny sądowej i patomorfologii, gdy będziecie na sekcji "świeżych preparatów" :)
Jeśli idziecie na studia dla pieniędzy albo zmuszają Was do tego rodzice, bo to dobry i prestiżowy zawód - zawróćcie z tej drogi. Nie wytrzymacie psychicznie. Trzeba to w miarę lubić, by tu wytrzymać. Trzeba dużo poświęcić, by skończyć te studia. Wiadomo, może je skończyć byle jak, ledwie na 3, jak każde inne studia, ale po co? Jeśli chcemy coś robić, to róbmy to na maxa, wkładajmy w to całe swoje serce i oczekujmy efektów naszej pracy. Bylejakość nie jest fajna i nie prowadzi do niczego dobrego. Potem będziecie byle jakimi lekarzami z byle jaką pracą i byle jaką opinią o Was wśród pacjentów. Nie brzmi to dobrze :)

Za miesiąc kończę swoje studia z bagażem doświadczeń, totalnie odmieniona niż gdy przekroczyłam próg uczelni 6 lat temu. Odejdę z niej ze swoim Ukochanym, w którym tutaj się zakochałam, z przyjaciółmi, których tutaj poznałam, z wiedzą, którą tutaj zdobyłam. Czy będę tęsknić? Będę. Ale takie jest życie, że trzeba gnać do przodu i wierzyć, że to co nadejdzie będzie jeszcze lepsze :)

czwartek, 15 maja 2014

"Poznaj Poznań" czyli Poznań w jeden dzień



Przy okazji jednej z Międzynarodowych Studenckich Konferencji wraz z Doktorką odwiedziliśmy Poznań. Miasto, które już dawno chcieliśmy odwiedzić, jednakże zawsze było nam tam nie po drodze. Ale w końcu się udało!
Jechaliśmy tam z nastawieniem WOW! Poznań- miasto nowoczesne i prężnie rozwijające się. Niewiele się myliliśmy.
W poście chciałbym przedstawić jak szybko i sprawnie zwiedzić Poznań w jeden dzień!

Dojazd
Wycieczka autem jest bardzo wygodna. Autostrada naprawdę ułatwia sprawę. Jeżeli mieszkasz na południu lub wschodzie naszego kraju wjeżdżasz na A1 i pędzisz prosto do Poznania! Jednak mała wskazówka. Chcąc zaoszczędzić ok. 20 zł na autostradzie, za bramką gdzie zapłacisz 15,50 wyjedź na zjeździe na Wrześnie. Pozwoli Ci to zaoszczędzić ok. 30 zł łącznie w dwie strony, a droga jest praktycznie taka jak autostrada.

Stary Rynek

Zaczynamy naszą wycieczkę od Starego Miasta. Wokół jest mnóstwo parkingów, więc nie ma problemu z parkowaniem. Oczywiście płatnych(nawet w sobotę). Piękne kamienice i okolice wokół sprawiają, że czujesz się jakbyś się odrobinę przeniósł w czasie. Pięknie odrestaurowane budynki, wspaniały ratusz, z którego o godz 12:00 koziołki obwieszczają południe. Znajduje się tam parę muzeów, które warto odwiedzić. Wspaniałe miejsce dla miłośników fotografii.

Fara Poznańska

Dla fanów architektury sakralnej(i nie tylko) zaraz obok rynku znajduję się przepiękny obiekt sakralny: Bazylika Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i Marii Magdaleny, czyli tak zwana Fara. Szczerze? Jest to numer 3 w rankingu najpiękniejszych kościołów jakie widziałem, zaraz po Bazylice św. Piotra w Rzymie i Kościele na Jasnej Górze w Częstochowie. Budowla robi niesamowite wrażenie. Naprawdę warto ją zobaczyć. Dech w piersiach zapiera.

Koziołki

Jak już wspominałem, o godzinie 12:00 z wieży ratuszowej, koziołki uderzające się rogami wraz z lecącym tle hejnałem obwieszczają południe. Koziołki to znak rozpoznawczy Poznania, natkniemy się na nie w wielu miejscach, ot chociażby na fasadach ławeczek w mieście. Jest również oficjalny pomnik koziołków, który znajduję się obok Urzędu Miasta, nieopodal Starego Miasta. Idealne miejsce na selfie z koziołkiem :)

Rogale św. Marcina

Kolejnym znakiem rozpoznawczym Poznania, są rogale świętomarcińskie. Iście opatentowany produkt. Do zakupu tylko w Poznaniu! Pyszne rogale z rodzynkami, orzechami i masą makową! Polecam! Bardzo dobre do kupienia w sklepie spożywczym "20" przy ul. Rynkowej, a także w piekarni za kolejnym rogiem. Uwaga! Cena jest odrobinę porażająca, ale warto spróbować. Zazwyczaj ok. 36 zł za kg.

Malta

Obowiązkowo, każdy zwiedzający Poznań, powinien udać się na słynną Maltę. Fajnie położony akwen wodny w mieście. W piękną pogodę na pewno nie można się tam nudzić.

Panorama Poznania

Chcących zobaczyć przepiękną panoramę Poznania, warto wjechać na 17 piętro Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Widok naprawdę robi wrażenie.

Stary Browar

Obowiązkowych punktem zwiedzania, jest galeria handlowo- rozrywkowa "Stary browar". Świetne miejsce! Wiele sklepów, także bardzo markowych, smaczne restauracje -m.in. polecamy spaghetti w restauracji Le-Targ (dłuższa relacja z kolacji w tym bistro w kolejnych postach), a także cudowny zielony trawnik o dużej powierzchni do odpoczynku na zielonej trawce czy też leżaczkach należących do knajpki Weranda. Każdy z pewnością w tym miejscu znajdzie coś dla siebie.


To tylko wycinek tego co można zwiedzić w Poznaniu, warto również wybrać się na spacer po ul. św. Marcin, odwiedzić stadion wybudowany na Euro 2012, a także zobaczyć nowy dworzec.

Naszym zdaniem, jeśli macie dzień wolny i chcielibyście go dobrze wykorzystać na zwiedzanie,  Poznań wydaje nam się bardzo dobrym pomysłem! Polecamy serdecznie!

środa, 14 maja 2014

Kwitną kasztany, czyli powodzenia dla maturzystów



Dzisiaj ruszamy na blogu z nowym cyklem dotyczącym medycyny - a dokładnie odnośnie studiów i przyszłej pracy. Myślę, że przewodnik przyda się nie tylko osobom, które są jeszcze w liceum i wahają się jaką ścieżkę kariery wybrać, ale także innym, którzy są już humanistami, artystami czy wykonują każdy inny zawód świata, ale są ciekawi jak od podszewki wygląda życie studentów medycyny i młodych lekarzy.

W Internecie jest mało tego typu informacji, więc jeśli w rodzinie nie mamy lekarza, który opowiedziałby nam o studiowaniu, pojawia się problem.

Czy to rzeczywiście to co chcę robić w życiu? Czy trzeba się dużo uczyć? Cz studenci medycyny tylko ryją i świata poza książkami nie widzą?

Gdy za oknem widzimy kwitnące kasztany, wiemy iż dla maturzystów zbliżają się chwile grozy. Korzystając z okazji, iż mamy maj, uznałam że jest to dobry moment by zamieścić tutaj post na temat jak dostać się na Waszą wymarzoną medycynę.

Z tego co wiem, większość uczelni odchodzi teraz od fizyki jako kryterium kwalifikacyjnego. Czy to źle czy dobrze ciężko powiedzieć. Moim zdaniem fizyka była takim odsiewem przygłupów, którzy się nie nadają na te studia. Osoby, które już studiują albo skończyły popukają się w głowę i powiedzą "Ale po co ta fizyka? Potem jest jej na studiach o kant potłuc. Nawet na zajęciach z biofizyki się nie przydaje".
Zgodzę się z tym argumentem, jednak fizyka uczy myślenia. Myślenia syntetycznego, uczy jak wyciągać wnioski, uczy iż jedno wynika z drugiego, uczy pracy i systematyczności. Biologii może nauczyć się każdy. Wystarczy wkuć całą książkę jak wierszyk i ma się maturę w kieszeni. Chemia fifty-fifty, ale na ogół też łatwo ją ogarnąć. Co innego fizyka. Ją trzeba zrozumieć. Nauczenie się wzorów do niczego się nie przyda bez umiejętności myślenia i wykorzystania ich do rozwiązania zadań. Dlatego ja pozostanę uparcie w opozycji, która popierała fizykę na maturze jako kryterium dostania się na medycynę.

Kiedy zacząć naukę?
Systematyczność to podstawa. Po 6 latach medycyny zmienicie diametralnie swój pogląd na naukę. Będziecie w stanie ogarnąć książkę, która ma 600 stron w 3 dni i jeszcze zrobić z niej notatki. Pewnie teraz w to nie wierzycie, ale mózg naprawdę zaczyna lepiej pracować i szybciej przyswaja się wiedzę. Taka klapka otwiera się powoli, począwszy od 2-3 roku studiów, ale potem uczy się coraz łatwiej. Patrząc z perspektywy na maturę mogę powiedzieć, iż była ona moim najłatwiejszym egzaminem w porównaniu np.do anatomii, do której trzeba przeczytać kilka tomów słynnego Bochenka.
Dlatego NO STRESS! Potem będzie tylko gorzej - taki żarcik xD
A tak na serio - w liceum jeszcze nie umiemy się uczyć tak jak na studiach, więc potrzeba więcej czasu na przyswojenie materiału. Dlatego proponuje zacząć naukę od powiedźmy 2 klasy liceum, by potem w lutym nie obudzić się z ręką w nocniku :) A od kwietnia w 3 klasie to już w ogóle pełna mobilizacja i będzie dobrze :)

Jeśli naprawdę medycyna jest Waszym marzeniem warto się poświęcić, opuścić kilka imprez, by porobić testy maturalne. Na studiach nie raz ogarną Was wątpliwości czy warto było tyle tracić i sobie odmawiać, ale bez pracy nie ma kołaczy. Jeśli chce się coś osiągnąć trzeba na to zapracować.

P.S. Obecnym i przyszłym maturzystom życzę powodzenia!!!

                           a oto  STUDENT MEDYCYNY/MATURZYSTA NA ZAKUPACH :)

piątek, 9 maja 2014

Mikrodermobrazja - czy warto?

Mikrodermabrazja... - zabieg od kilku lat coraz popularniejszy. Spotykany w coraz większej ilości salonów kosmetyczki. Zachwalany przez dermatologów i kosmetyczki. Sprzedawany w promocyjnych cenach na grouponach i innego tego typu stronach. Pomaga? Owszem w wybranych przypadkach. Pamiętajmy, że jednak zawsze jest jakieś "ale" i nie dla każdego jest to dobry zabieg.
Oto kilka zdań, by przybliżyć Wam czym w rzeczywistości jest mikrodermabrazja, na czym polega, dla kogo jest skierowana i kto powinien jej unikać.

Mikrodermabrazja działa na zasadzie peelingu mechanicznego.
Polega ona na usunięciu warstwy rogowej naskórka, zanieczyszczeń oraz pobudzeniu jego odnowy. Można powiedzieć, że przyspiesza ona naturalny proces złuszczania naskórka. Skóra po zabiegu staje się miękka i gładka. Mikrodermabrazja wyrównuje w pewnym stopniu blizny, dlatego też jest zalecana u osób z rozstępami. Wygładza również płytkie zmarszczki. Pamiętajmy jednak, że zabieg usuwa również opaleniznę :)
Usunięcie warstwy rogowej naskórka jest rejestrowane przez skórę jako uraz. Aktywują się wtedy procesy regeneracyjne i powstają nowe komórki. Dochodzi do pobudzenia fibroblastów do produkcji kolagenu i elastyny, co poprawia elastyczność skóry. Mikrodermabrazja stymuluje również mikrokrążenie, a po niej poprawia się absorpcja składników aktywnych z preparatów kosmetycznych.
Na czym polega zabieg?
Może być wykonywany przez kosmetyczkę lub lekarza (sprzęt o większej mocy). Ze specjalnego aparatu pod ciśnieniem wyrzucane są kryształy korundu. Kryształy te mają działanie przeciwbakteryjne, dlatego też mikrodermabrazja zalecana jest osobom z trądzikiem. Można też wykonywać zabieg specjalną głowicą diamentową. Zabieg nie jest wykonywany w znieczuleniu, ale nie należy też do super przyjemnych. Wykonywany jest na progu bólu (z pewnością jednak mniej boli niż depilacja woskiem :). W czasie zabiegu powinniście zostać wyposażeni w okulary ochronne, które ochronią oczy. 5 dni przed zabiegiem nie stosujmy peelingów i szczoteczek czyszczących do twarzy. Po zabiegu przez 48h unikajmy chlorowanej wody (baseny) i promieni UV (opalanie).
Dla kogo?
-trądzik i blizny potrądzikowe
- fotostarzenie skóry - pod wpływem promieni UV
- rozstępy (pamiętajmy, że najlepsze efekty są w przypadku świeżych zmian, czyli, gdy rozstępy są jeszcze różowe. Aby zauważyć efekty potrzeba ok. 15 zabiegów)
- zaskórniki i prosaki
- szorstki naskórek
- delikatne zmarszczki


                                                                                          www.resolutionsmedspa.com


Jak często?
W przypadku trądziku zabieg należy powtarzać w odstępach ok.4 tygodni, a w zabiegach odmładzających co 10 tygodniu. Potrzeba ok.5-10 zabiegów dla zauważalnych efektów.
Tak idealnie? Niekoniecznie. Pamiętajmy, że są skutki uboczne zabiegu:
- zaczerwienienie (zabieg najlepiej wykonywać w piątek po południu, by tego samego dnia uniknąć spotkania znajomych w szkole, na uczelni czy w pracy :)
- obrzęk
- pieczenie
- przebarwienia (głównie u osób z ciemniejszą karnacją mogą wystąpić trwałe plamy)
Przeciwwskazania:
- liszajec zakaźny
- ropne wykwity w trądziku
- zakażenia grzybicze i wirusowe
- aktywnie trwający trądzik różowaty
- toczeń
- łuszczyca
- nowotwory skóry
- znamiona
- choroby naczyniowe (np.naczyniaki).
- zmiany naczyniowe u osób z cukrzycą
- skłonność do bliznowców
- terapia przeciwtrądzikowa preparatami z witaminą A
- przeczosy
- mięczak zakaźny
- opryszczka
- figówka gronkowcowa

Ciąża i miesiączka nie są przeciwwskazaniem.

Na koniec najważniejsze- cena:
Wahają się od miasta i salonu kosmetycznego. Zakres cen od 120-200 zł.

Pamiętajcie, aby przez przystąpieniem do zabiegu dowiedzieć się czy personel został odpowiednio przeszkolony, jakie kosmetyki są używane na koniec zabiegu do nawilżenia i jakiej firmy jest aparat oraz poczytać opinie o nim w Internecie.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Woski Yankee Candles

O świecach Yankee Candles słyszałam od dawna. Wszelkie celebrities, modelki i inne nie tylko znane osoby zachwalały ich unikalne zapachy oraz trwałość. Długo zbierałam się do zakupu mojego własne zestawu - wosku i kominka.

Wielką niespodziankę sprawił mi mój Ukochany, który obdarował mnie na naszą kolejną wspólną rocznicę takim to właśnie zestawem słynnych wosków.
Uradowana jeszcze tego samego wieczoru postanowiłam je wypróbować.


Oto krótki poradnik jak zacząć naszą przygodę z Yankee:

Czego potrzebujemy?
- wosku Yankee Candles
- kominka
- bezzapachowych podgrzewaczy tea-light

Do wierzchniej miseczki w kominku wkładamy wyjęty z folii wosk (wystarczy kawałek - świece Yankee pachną niesamowicie już przy wykorzystaniu jedynie 1/5 krążka wosku), do dolnej części kominka wkładamy zapalony tea-light. Gotowe!

Możemy już rozkoszować się pięknym, klimatycznym widokiem i wspaniałym aromatem, który wypełnia każde pomieszczenie.

ZALETY:
- wystarczy niewielka ilość wosku, by rozkoszować się zapachem
- aromat jest delikatny, nie drażni, delikatnie pobudza nasze receptory węchowe
- zapalony kominek stanowi cudowny dodatek do klimatycznego, romantycznego wieczoru z ukochanym
- znajdziemy przeogromną ofertę zapachów od tradycyjnych np. zapachu czerwonej róży po totalnie "odjechane" jak aromat świeżo wypranych ręczników w płynie o nutach cytryny, jabłka, lawendy i lilii (Fluffy Towels) czy mieszanka trawy morskiej, liści palmowych i kokosu (Under The Palms)
- wosk YC jest dużo tańszy (cena to około 7-10 zł) od świec i kupując przez Internet, gdy zapach nie przypadnie nam do gustu nie czujemy się winni wydania 80-90 zł (tak, to nie pomyłka :) tyle kosztuje 1 słoik ze świecą)
- krusząc wosk możemy mieszać różne aromaty i komponować własne, unikalne mieszanki aromatyczne

WADY:
- 1 kawałek wosku wystarcza mniej więcej na 1-2 tea-lighty, więc nie mogę niestety potwierdzić opinii innych o ich wielkiej trwałości
- dość ciężko usunąć wosk, by przygotować miseczkę na inny wosk (łatwiej dokonać tego po włożeniu na chwilkę kominka do lodówki)

Ja do tej pory wypróbowałam 2 woski - True Rose (zapach czerwonej róży) oraz Bahama Breeze (mieszanka ananasa, grejpfruta i mango) i polecam je wszystkim, którzy lubią ciepłe, słodkie aromaty.

Dla fanek męskich perfum, do których zalicza się wiele kobiet, w tym ja, polecam zapach Midnight Oasis (mieszanka cytrusów i drzewa sandałowego).

Świece i woski Yankee Candles możemy kupić w sklepach stacjonarnych, w sklepach sieci Organique lub przez Internet, gdzie znajdziemy pełną gamę zapachową.)

niedziela, 20 kwietnia 2014

WielkaNocne Świętowanie.

 
 
   Święta...Święta...tak, prawdziwe Święta. Najważniejsze Święta Katolików. Piękne wydarzenie, Pan Jezus Zmartwychwstał, pokonał Śmierć i przeszedł na nowo do życia. Oboje jesteśmy Katolikami i jesteśmy z tego dumni, że możemy świętować takie wydarzenie. Wielu z Was może się zdziwić, co na blogu robią takie wyznania, bo dzisiaj wiara jest nie modna. Złammy dziś jednak kanony dzisiejszego świata.
    Oczywiście oprócz wymiaru duchowego, Święta te mają bogate tradycje obrządków. Pięknie ozdobione święconki, suto zastawione i przybrane stoły. Malowanie pisanek to nieodłączny element przygotowań do Świąt. Jednak świętowanie to też wiele nerwów dotyczących przygotowań. Właśnie wtedy, kiedy ludzie powinni ze sobą sprawnie współpracować i cieszyć się tym, że wspólnie przygotowują potrawy i ozdoby wielkanocne, wychodzą na światło dzienne różne waśnie, nowe i stare, co sprawia, że przygotowania stają się czasem wręcz nie znośne, i każdy zaczyna wchodzić sobie w drogę...w złą drogę. Chciałbym prócz poniżej zamieszczonych życzeń, życzyć wszystkim, by materialne sprawy związane z Wielką Nocą nie przyćmiły prawdziwej idei tych Świąt, by nie doprawiony barszcz, nie udany tort, czy żle pomalowana pisanka, nie były powodem kłótni i sporów. Wszystko róbmy z miłością i nie zwracajmy uwagi na głupstwa, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia, a psują cały klimat tego na co czekamy i tworzymy w tym czasie.


Wszystkim, którzy odwiedzają Nasz Blog, chcielibyśmy złożyć Najserdeczniejsze życzenia, 
aby Zmartwychwstały Chrystus był z Wami każdego dnia i upiększał Wasze życie. 
No i oczywiście wielu pyszności na stołach, smacznego jajeczka i mazurka, a w Śmigusa Dyngusa mokrej głowy. Wiele radości i ciepła na te święta! Iście rodzinnej, miłej atmosfery!

Doktorka i Doktor.